Czym jest MA-URI?
O sesjach MA-URI, które mogą odmienić życie, o pamięci ciała, drewnianym lwie i kobiecie na stosie rozmawiam z JUSTYNĄ RYCHLEWSKĄ – SUSKĄ, trenerką MA-URI.
Mam kłopot z wyrażeniem ‘masaż MA-URI’. Jak ktoś mnie pyta co robię i odpowiadam, że jestem masażystką czy masuję, to wydaje mi się to kompletnie nieadekwatne do tego czym jest sesja MA-URI. Masaż to może być sportowy, szwedzki, albo ujędrniający. MA-URI to nie masaż! To znaczy przy okazji masaż:)
Justyna: Rzeczywiście użycie słowa ‘masaż’ w kontekście sesji MA-URI zawęża świat znaczeń tego wielowymiarowego spotkania-rytuału do obszaru fizycznych doznań. Dlatego wolę sformułowanie ‘sesja MA-URI’ lub ‘MA-URI Bodywork’. Coraz częściej i odważniej w kręgach Praktyków używamy tego ostatniego sformułowania. No ale z drugiej strony dla niektórych osób nasz rytuał pozostanie tylko masażem. Czasem przecież czujemy jako Praktycy, że przekroczyliśmy samych siebie pod względem przytomności, skupienia i zestrojenia, a osoba wstaje ze stołu, otrzepuje niewidzialny kurz z ramion i mówi: ‘fajny relaks, chociaż na karku wolałbym mocniej’.
Kiedy kilkanaście lat temu spotkałyśmy się na kursie MA-URI, na pierwszy rzut oka wydawało się, że to po prostu kurs egzotycznego masażu.
Justyna: Ten masaż wyglądał egzotycznie. Nikt wcześniej tak nie tańczył przy stole w rytm polinezyjskiej muzyki i jednocześnie nie masował. Dla obserwatora to był niezwykły spektakl. Jednak w latach 90. uczestnicy kursów głównie chcieli się przekwalifikować i zostać masażystami. Mieć papier, by wykonywać nowy zawód.
U mnie ten kurs egzotycznego masażu rozpoczął wielką zmianę. Byłam zabieganą pracownicą korporacji medialnej z wielkiego miasta, całkowicie odciętą od własnego ciała i emocji. Dziś jestem wieśniaczką żyjącą z pracy własnych rąk, na własnych zasadach. Ciało stało się moim przyjacielem i przewodnikiem. Zyskałam inną optykę na siebie i świat. Odkryłam znaczenie wiele nowych słów, w tym: uważność. Ty poszłaś nieco inną ścieżką. Zostałaś nauczycielką MA-URI.
Justyna: Jak patrzę na nas obie, to widzę, że MA-URI po prostu wydobyło i ciągle wydobywa z nas więcej życia i prawdy o nas. Przecież już te kilkanaście lat temu nie uśmiechała Ci się praca w korporacji i właśnie budowałaś dom na wsi, w którym nadal mieszkasz. A więc możemy sobie przypomnieć pewne formy larwalne nas samych.:-)
Kiedy się poznałyśmy, byłam facetką, która wymyślała kampanie reklamowe, jeździła na wakacje, spotykała się z przyjaciółmi i naparstkiem piła swój maleńki los. Od tego czasu wszystkie moje założenia o świecie legły w gruzach. Przepoczwarzyłam się co najmniej kilka razy. Najpierw rzuciłam świat reklamy, aby zostać ‘masażystką’, zmieniłam naparstek na wiadro. A potem pozostawiłam bezpieczne znajome miasto, większość kontaktów, klientów
i polisę ubezpieczeniową, aby przenieść się na koniec świata i zbudować Dom Nauczania. Bez żadnego biznes planu, bez gwarancji, wyposażona tylko w wiedzenie, że to jest coś, co trzeba zrobić. Los popłynął wodospadem.
Główne zmiany dotyczą wnętrza. W tym sensie MA-URI zawdzięczam wszystko, kim dziś jestem jako osoba duchowa, trenerka, żona i mama. Nigdy nie chciałam być nauczycielką, zwłaszcza zagadnień duchowych. Pewnego dnia po prostu odkryłam, że w tej roli jestem sobą. To znaczy jestem, kim jestem i cieszy mnie to, a niejako przy okazji to, co wiem jest wiedzą MA-URI i mogę tego uczyć. Pewnie odkryję siebie jeszcze w innych rolach, bo mnie nosi.
Przez te lata MA-URI się zmieniło.
Justyna: W latach 90. MA-URI jako system uzdrawiania i osobistej przemiany dopiero zaczął ujawniać swój pełen potencjał, w tym filozofię i znaczenie medytacji dynamicznej, która opiera się na głębszych studiach o świętej geometrii ciała ludzkiego. Dziś nie sposób już nazwać MA-URI kursem egzotycznego masażu, ponieważ stało się oczywistym, że nie da się wykonywać tych technik masażu bez osobistej przemiany, której zakres zależy od wyboru i determinacji Praktyka czy studenta MA-URI. Masując kogoś, łączymy się z tą osobą całym naszym polem informacyjnym, już to powinno skłaniać nas do pracy nad własną świadomością. Gdy kogoś dotykamy, czy to rękami, czy spojrzeniem, czy słowem, ważna jest intencja, z jaką to czynimy oraz przytomność. Dlatego MA-URI jest przede wszystkim treningiem świadomości i relacji, podczas którego praktykujemy przebudzoną przytomność, skupienie, połączenie, rytm, i wiele innych zagadnień w każdym momencie życia i wobec wszystkiego, a nie tylko podczas masażu i wobec klienta na stole.
Dziś ludzie, którzy zgłaszają się na kursy MA-URI pragną głównie przebudzenia świadomości. Już wiedzą, że ciało jest bramą do tego procesu.
W naszej kulturze nie ma czegoś, co można by porównać do sesji MA-URI. Dlatego za każdym razem, kiedy przychodzi do mnie nowa osoba, mówię jej czym jest MA-URI dostosowując przekaz do tej osoby, intencji z jaką przyszła. Nie mam gotowej formułki obowiązującej dla wszystkich. Pamiętam, że kiedy sama po raz pierwszy doświadczyłam MA-URI zdumiona byłam tym, że osoba leżąca na stole nie musi być bierna. Że oprócz pracy, jaką wykonuje Praktyk MA-URI, osoba leżąca na stole także może być własnym uzdrowicielem.
Justyna: Ja też sesji MA-URI nie mogę porównać z niczym mi znanym. Wszelkie możliwe reakcje ciała są tu dozwolone i wskazane. Dajemy się poprowadzić ciału i zakres, w którym osoba daje się poprowadzić swojemu ciału i sobie samej, może być dla niektórych oszałamiający. Nagle wszystko staje się możliwe. Potrzebujesz płakać, płacz. Potrzebujesz śpiewać, rób to. Potrzebujesz wykonywać ruch, który coś wyzwoli (na przykład rodzić) proszę bardzo. Miałam klientkę, która na przykład potrzebowała leżeć pod stołem owinięta w prześcieradło, albo biegła do toalety co parę minut. Ciało potrzebowało się uzdrawiać na poziomie bardzo fizycznym.
W naszym ciele zapisane jest tyle wspomnień z naszego życia i życia przodków, że to, jak przebiegnie sesja MA-URI zależy tylko od OTWARCIA osoby na stole, jej poczucia MOCY i ZAUFANIA do siebie i środowiska. Na to środowisko składa się Praktyk i jego energia, miejsce, czas, muzyka.
Ludzie będący na relatywnie niskim poziomie energetycznym nie otwierają się na życie, mają wiele ograniczających przekonań (na przykład, że nie wolno płakać), mało zaufania do siebie i środowiska, projektują moc na aspekty zewnętrzne: na swoich rodziców, polityków, lekarzy, zarazki, a w sytuacji sesji pracy z ciałem – na Praktyka wykonującego sesję. Dlatego mają tendencję do biernego poddawania się temu, co proponuje Praktyk.
Na wyższym poziomie świadomości-energii-mocy dochodzimy jednak do wniosku, że cała ta moc pochodzi z wewnątrz, a zatem to zależy od Klienta, od jego reakcji na świat. W sytuacji sesji od tego, jak oddycha, jak się potrafi skupić, jak głęboko w siebie wejrzeć. Teraz to Klient prowadzi Praktyka w sesji uzdrawiającej. Praktyk dostarcza miejsca, czasu, muzyki, uświęcenia i skupienia, ale to Klient staje się swoim własnym uzdrowicielem poprzez wzięcie całkowitej odpowiedzialności za swoje życie. Ten magiczny moment, który był Twoim udziałem na Twojej pierwszej sesji, jest odkryciem większej wolności, miłości i odpowiedzialności za siebie. Wszystko, co robimy w MA-URI w sumie zmierza do tego celu, aby dać sobie samemu (w przypadku swojej własnej praktyki medytacyjnej) lub poprowadzić osobę na stole ku większej wolności i większej sprawczości.
Pamiętam klienta, który przyszedł “na masaż, żeby się rozluźnić” i przed sesją wspomniał mimochodem o bólu barku, który utrzymywał się od lat. Podczas sesji, gdy dotykałam jego barku, stało się coś niezwykłego. Wróciło do niego zapomniane dawno wspomnienie z dzieciństwa. Przypomniał sobie, że kiedy był małym chłopcem często odwiedzał dziadka. A ten, w ramach żartu i dla hartowania wnuka, zwykł siłą wkładać jego dłoń do paszczy drewnianego lwa, która zdobiła poręcz w ich starej kamienicy. Chłopiec potwornie bał się tego lwa i kurczowo ciągnął całą rękę do siebie. Napięcie i ból związany z tym, wydawałoby się błahym wydarzeniem, zapisał się w jego ciele na dziesiątki lat! I niesamowite jest to, że podczas sesji pamięć tego wydarzenia opuściła ciało. Bark mógł spocząć w naturalnej pozycji. Dziadek przestał ciągnąć rękę.
Justyna: To bardzo obrazowy przykład tego, jak ruch i związane z nim emocje zaklęte w tym ruchu zostały zablokowane w ciele. Takie pamięci mogą pochodzić z różnych poziomów świadomości osoby na stole. Twój przykład opisuje wspomnienie z dzieciństwa. Ale może to być również wspomnienie z życia płodowego albo z życia Przodków.
Pamiętam kobietę, która pracowała ze swoją płodnością. Miała mięśniaki i podczas sesji przyszedł do niej żal jej babci, która usunęła w swoim życiu wiele ciąż. Pamięć winy i żalu i wzorzec zablokowania energii płodności zamanifestował się w ciele mojej Klientki w postaci mięśniaków. Jej macica chciała coś odżywić i urodzić. Uwolnienie emocji i uzdrowienie ich przyniosło wyleczenie mięśniaków na poziomie fizycznym.
Inna kobieta nagle usiadła na stole, a potem wstała i zaczęła rytmicznie robić skłony. Przyszła do niej wizja, w której stała na płonącym stosie. Musiała robić skłony. Ten ruch ciała wydawał się zupełnie irracjonalny. Ale podczas sesji ciało dokładnie wie, czego potrzebuje więc mu ufamy. Dopiero po miesiącach natknęłam się w literaturze o procesach czarownic na informację, że niektórym kobietom przed spaleniem na stosie dawano wybór i wbijano przed nimi zaostrzony pal, na który nieszczęśnica mogła się wbić brzuchem, wykonując skłon i skracając sobie w ten sposób męki. Moja klientka pamiętała ten ruch i potrzebowała go wykonać ponownie, aby połączyć się z tą pamięcią i uzdrowić emocje z nią związane.
Ważne, aby zaufać ciału i nie kombinować.
Takie historie jak o kobiecie na stosie są ekscytujące, ale mam problem z ich ujawnianiem z dwóch powodów. Po pierwsze są niezwykle intymne i mogą trafiać do ludzi nie potrafiących ich uszanować. A po drugie mogą sprawiać, że osoba przychodząca na sesję, która zna takie historie nastawia się i zaburza naturalny proces komunikacji z ciałem. Umysł spina się i rusza lawina obwiniania – dlaczego ja tak nie czuję, czy nie mam kontaktu z ciałem, a może jeśli nie czuję, to nic w moim ciele się nie dzieje itd.
Justyna: Myślę, że nie ma sensu opowiadać historii innych klientów komuś ‘na zachętę’. Jeśli się nimi dzielimy, to raczej w gronie osób, dla których ważne jest, aby wiedzieć jakie przypadki mogą mieć miejsce na stole i co się robi w takich przypadkach, tj. w gronie Praktyków albo gdy przedstawiamy specyfikę MA-URI komuś, o kim wiemy, że go to nie zniechęci i kto uszanuje niezwykłość tego zjawiska. No i nigdy nie posługujemy się personaliami. Tajemnica Praktyka.
Jak słusznie zauważyłaś, umysł klienta nabudowuje swoje interpretacje i oczekiwania, a nawet może powodować poczucie zawodu czy winy. Dlatego bazujemy na swoim wyczuciu lub wiedzeniu, jak do tego umysłu dotrzeć. Zwykle, gdy ktoś przychodzi po raz pierwszy, informuję po prostu, że na stole może przeżyć różne rzeczy w zależności od swojej gotowości, stopnia medytacji i zaufania do procesu itd. Może to być przyjemny głęboki relaks, jakieś wspomnienie, symptom w danej części ciała i potrzeba ruchu albo wizja lub wrażenie obecności i czyjegoś wsparcia z poziomu duchowego. To pozostawia osobie całkowitą wolność. Na sesji może zasnąć, mogą przyjść emocje, a może nie dziać się nic na powierzchni, ale na drugi dzień ten ktoś wstanie rano i stwierdzi, że coś się zmieniło, na przykład odszedł lęk lub pewne natręctwa myślowe. Nie zagłębiam się w teorię, chyba, że ktoś zapyta o szczegóły, bo ma już pewne doświadczenia pracy z ciałem i swoje odkrycia. Niech sesja przebiegnie zgodnie z tym, czego najbardziej dana osoba potrzebuje i na co jest gotowa. Niech ma jakieś swoje odkrycia!
justyna
pięknie dziękuję wam za tę wspaniałą rozmowę o ma-uri, która tak bliska jest temu co czuję:)
anna
pięknie dziękuję i ja za bardzo pouczającą rozmowę – za energię która jest mi tak droga i tak bardzo dotyka mego ciała-serca i ducha. Justyna – super się ciebie czyta 🙂 Monika 🙂 fajna stronaka – bardzo ale to bardzo podoba mi się Twoja nazwa – MAM CIAŁO !!!!! Brawo – Bless !!!!
Monika Zakrzewska-Blauth
Dzięki za dobre słowa! Chcę rozmawiać z różnymi ludźmi i poznawać różne podejścia do ciała. w końcu MAM CIAŁO 🙂
Joanna
Ogromnie Wam dziekuje Dziewczyny za ta cudna rozmowe. Piekne i prawdziwe 🙂
Hania
mi też podoba się nazwa!
Renata
zawsze chciałam się nauczyć robić te czary ,mażenie jest nadal we mnie mam nadzieje że się spotkamy ,
pozdrawiam
Izolda
Głęboko poruszyła mnie Wasza rozmowa, zagrała na drgających już we mnie leciutko strunach. Dziękuję Wam za tę chwilę.
I bardzo podoba mi się nazwa.
beata
miód na serce taki artykuł : )
była praktykantka ma-uri
Beata Sz.