Trafić w dziesiątkę |
297
post-template-default,single,single-post,postid-297,single-format-standard,edgt-core-1.3.2,ajax_fade,page_not_loaded,,vigor-ver-3.1,vertical_menu_enabled, vertical_menu_width_290, vertical_menu_with_scroll,smooth_scroll,side_menu_slide_from_right,wpb-js-composer js-comp-ver-6.4.2,vc_responsive

Trafić w dziesiątkę

Co ma ciało do psychoterapii? Co łączy sesje MA-URI z sesjami psychoterapii? Dotyk i miłość, czyli o ciele rozmawiam z psychoterapeutką dr MARTYNĄ GORYNIAK*.

 

Monika Zakrzewska – Blauth: Przychodzi osoba na sesję MA-URI i mówi „Przez rok chodziłam na psychoterapię. Wiem już skąd biorą się moje problemy, znam ich genezę, znam mechanizmy. Ale ta wiedza nic nie zmienia. Wiem wszystko, ale moje problemy wciąż istnieją.”
Jest rozczarowana rodzajem terapii, w której się tylko rozmawia. Przychodzi popracować z ciałem. Dlaczego tak się dzieje?
Martyna Goryniak:
Pracuję  w podejściu psychodynamicznym. Już Freud, który jest prekursorem tego podejścia zdawał sobie sprawę z tego, że tym co leczy jest wgląd, który  ludzie często błędnie rozumieją jako proces intelektualny. A on taki nie jest. Samo intelektualne rozumienie niczego nie zmienia!

Czym jest więc psychoterapia?
W podejściu psychodynamicznym jest formą leczenia. Jej celem jest spowodowanie zmiany na głębszym, osobowościowym poziomie. Nie chodzi tylko o zmianę zachowania, ale o zmianę sposobu myślenia oraz przeżywania świata i siebie. W konsekwencji tego najczęściej staje się możliwe inne działanie. Chodzi więc o zmianę, która jest czymś głębokim.

W jaki sposób pracuje się w podejściu psychodynamicznym?
Dużo pracujemy próbując zrozumieć to, co jest nieświadome. Objawy, z którymi przychodzi pacjent najczęściej mają źródło w traumie i nieświadomych uczuciach z nią związanych. Nie są one ani wyrażone, ani odreagowane.
W terapii chodzi o to, żeby je odnaleźć. Dostać się do nich, ale nie przemocą, tylko w procesie dialogu. Chodzi właśnie o to, żeby poczuć te emocje i zrobić z nimi coś innego, niż gdy byliśmy dziećmi. Zobaczyć je z własnej, dorosłej perspektywy, która jest inna niż perspektywa bezradnego dziecka.
Ale żeby nie było to powtórną traumą, tylko żeby było leczące, musi się stać w głębokiej więzi z kimś drugim. I po to jest terapeuta.

W jaki sposób w Pani pracy dociera się do emocji związanych a traumą?
Do tego służy bardzo wiele technik pracy terapeutycznej, ale u ich podstaw leży to, że terapeuta tworzy z pacjentem relację, która jest stała i daje pacjentowi poczucie bezpieczeństwa. Relację, w której możliwe jest przeniesienie, czyli uruchomienie podobnych uczuć w stosunku do terapeuty, jakie pacjent miał do pierwszych opiekunów, bo oni najczęściej są źródłem pierwotnej traumy, która później produkuje objawy.
Terapia dlatego jest trudnym doświadczenie, że trzeba dotknąć tych uczuć i je wydobyć.

Trzeba je przeżyć jeszcze raz.
Tyle, że inaczej niż to było możliwe wcześniej. Bez tego żadna terapia nie będzie skuteczna. Dlatego nie pracuję w podejściu, które jest stricte poznawcze, bo jak mówiłam, nie wierzę, że pracując wyłącznie nad rozumieniem można coś głęboko zmienić.

Peter Levin w książce „Obudźcie tygrysa. Leczenie traumy” pisze „Traumy nie powoduje samo wydarzenie. Do jej narodzin przyczynia się powstała wówczas energia, która nie zostaje całkiem rozładowana. Nierozładowana część tej energii zostaje uwięziona w systemie nerwowym i może siać spustoszenie w ciele i umyśle.”
To kwintesencja tego, o czym rozmawiamy.

W procesie psychoterapii czasami trudno jest przywołać te trudne, ale uzdrawiające emocje. Mówi o tym choćby przykład z początku naszej rozmowy.
Tak, trudno jest o pełne doświadczanie swojego ciała i związanych z nim uczuć, a co za tym idzie odreagowanie ich.

Czy zdarza się, że wysyła Pani pacjenta „na pracę z ciałem” po to, żeby móc do niego skuteczniej dotrzeć.
Robię tak często. Ale nie wszystkich pacjentów i nie w każdym momencie. Proponuję pacjentom pracę z ciałem, jeśli widzę, że poziom obron w ciele jest tak duży, że rozbrojenie ich trwałoby długo. Albo, że pacjent potrzebuje w tej chwili, żeby jego ciało doświadczyło trochę ulgi, żeby było w nim trochę więcej przestrzeni na naszą pracę.

A jeśli pacjent ma silne obrony, możliwe jest dotarcie do niego podczas psychoterapii bez pracy z ciałem?
Tak, choć czasem praca psychoterapeutyczna oparta tylko na takiej formie kontaktu jaka jest możliwa w gabinecie terapeuty, to za mało. Niektóre rzeczy z ciałem można zrobić także podczas psychoterapii.
Na przykład sam proces koncentrowania uwagi pacjenta na ciele czy sposobie oddychania wiele zmienia, poluzowuje tę obronną strukturę. Z niektórymi obronami w ciele jest też tak, że gdy tylko zostaną one zauważone przeze mnie i pacjenta, to siła tych obron maleje albo przestają one skutecznie działać.
Jeśli pacjent siedzi napięty i ja to nazywam, a pacjent zaczyna to widzieć, to naturalnie część jego uwagi przenosi się na ciało i zaczyna coś z tym robić.

Wiele osób, które do mnie przychodzi, nie jest w stanie odpowiedzieć na pytanie jak odczuwa emocje w ciele.
Większość moich pacjentów w ogóle nie zauważa swojego ciała! Ilekroć zwracam w pracy terapeutycznej uwagę na ciało, mam wrażenie, że robię coś ważnego, jednoczącego. „Dlaczego pani o tym tyle mówi?” – mówi zaskoczony pacjent. Ale to jest właśnie holistyczne traktowanie człowieka. Widzenie go jako całości.
Zawsze terapię rozpoczynam wywiadem i zadaję wiele pytań o to czy pacjent ma problemy somatyczne, czy coś go boli, a także czy ma problemy ze snem lub z jedzeniem.
Chodzi o kierowanie uwagi na ciało. O to, żeby objąć ciało pełną miłości i troski uwagą. To jest strasznie ważne.

A zmiany w ciele następują bardzo szybko.
I to jest wielka siła pracy z ciałem. Małym ruchem można spowodować dużą zmianę. Z rozmawiania o ciele zawsze wynika dużo dobrego dla pacjenta. Daję temu priorytet, wtedy kiedy widzę, że to jest kluczowe dla poradzenia sobie z tym z czym pacjent się zgłosił.

W MA-URI docieranie do emocji poprzez pamięć ciała może wyglądać tak jak u mojego niedawnego klienta. Mężczyzna po pięćdziesiątce, który miał dobry kontakt ze swoim ciałem, przyszedł z konkretnym problemem do rozwiązania na sesji.
Gdy tylko go dotknęłam w okolice lędźwi zaczął szlochać i w końcu płakać przejmująco.
Po sesji powiedział, że w pierwszej sekundzie, kiedy poczuł mój dotyk, do jego świadomości powróciło zapomniane zupełnie przeżycie z dzieciństwa.
Kiedy miał kilka lat, przeskrobał coś i dostał za to od ojca okrutne lanie kijem. Do chwili sesji, to było poza jego świadomością. Zadziałała pamięć ciała. Jak mówił – pod wpływem dotyku te części ciała wracały do niego, zaczynał je odczuwać po kilkudziesięciu latach odcięcia od nich. Wracały do życia.
To jest spójne z tym, o czym rozmawiamy. Na skutek dotyku przypomniał sobie o czymś, czego nie miał w świadomości.
Moi pacjenci przypominają sobie na skutek tego, że jest przeniesieniowa relacja z terapeutą, w której te uczucia się odtwarzają.
Myślę, że dotyk jest narzędziem w naturalny sposób regresjonującym. To wiąże się z pierwotną formą kontaktu. Zdarzyła się taka sekwencja – coś było w nieświadomości, było wyparte – Pani zadziałała bodźcem, który spowodował uaktywnienie tych uczuć – pacjent  płakał, odreagował uczucia i przypomniał sobie historię, która się z tym wiąże, którą Pani opowiedział.
W ten sposób ta treść została ponownie zasymilowana w jego świadomości, zdał sobie sprawę z tego, co się wydarzyło. I było jest leczące bo odbywało się w relacji.

Zgodnie z podejściem psychodynamicznym punktem istotnym jest to, żeby osoba miała w świadomości co to było?
W różnych rodzajach pracy z ciałem największe wątpliwości wzbudza we mnie fakt, że niektórzy terapeuci mają przekonanie, że nie musisz rozumieć co się dzieje, żeby to cię uleczyło. Ja się z tym nie zgadzam. Myślę, że kiedy to się dzieje, to nie musisz rozumieć, bo wtedy przeżywasz i doświadczasz. Ale żeby proces był leczący, to potem musisz zrozumieć co się stało i dlaczego. Słowa przenoszą treść z poziomu nieświadomego do świadomego. Poziom świadomy jest poziomem werbalnym, gdzie świat jest uporządkowany za pomocą słów.
Pani klient uświadomił sobie jak bardzo cierpiał, kiedy został tak strasznie pobity. Natomiast nie wierzę w to, że odreagowanie, które nie kończy się rozumieniem, może w realny sposób coś zmieniać. Myślę, że to daje ulgę w ciele, ale nie powoduje głębokiej zmiany której chcemy i Pani w swojej pracy i ja. Czyli zmiany, która przebudowuje relacje i sposób wchodzenia w kontakt ze światem. Może to dawać doraźną ulgę. Nam nie chodzi nam o doraźną ulgę, w każdym razie nie tylko o nią. Czyli wracając do Pani klienta – był on wewnętrznie zintegrowany, bo natychmiast rozpoznał to, co przeżywał. Wiedział i czuł w jakiej sprawie płacze. I to go uleczyło.

W MA-URI mówimy, że miał dobry kontakt z ciałem. Sesja MA-URI aktywuje pamięć ciała i wywołuje emocje. Jeśli mamy dobry kontakt z ciałem, to się po prostu dzieje. Ważna jest też otwartość osoby leżącej na stole, poczucie bezpieczeństwa, zaufanie do własnego ciała, do Praktyka MA-URI, ale i do całego procesu, którego intelektualnie nie jesteśmy w stanie ogarnąć.
Na poziomie ciała nie ma emocji przeszłych czy przyszłych. Czujemy emocje tu i teraz.
I to jest naszym wielkim wybawieniem. Dzięki temu można coś zrobić, uwolnić je i uzdrowić.
Pani podczas sesji MA-URI dotyka pacjentów fizycznie. Psychoterapeuta dotyka przez inną formę kontaktu, ale sens tego, co się musi wydarzyć, jest dokładnie taki sam.
Pacjenci często boją się odsłonięcia. Boją się ponownego zranienia, związanego z tym wstydu, upokorzenia, trudnych uczuć. Myślą, że terapeuta będzie zniesmaczony lub przerażony. A ja wtedy mam najczęściej uczucia wzruszenia, ogromnej czułości i miłości do moich pacjentów. Nie można pozostać obojętnym na odsłoniętego, bezbronnego człowieka doświadczającego głębokiego cierpienia.
Warto podjąć cały trud psychoterapii, że mieć do doświadczenie. Żeby dotknąć czegoś, co jest  w człowieku święte. Wszechświat wewnątrz człowieka, kosmos w nim. Tego nie da się wyrazić słowami.

Mam podobne doświadczenia stojąc przy stole. I nazwanie tego co się wydarza masażem jest kompletnie nieadekwatne. Ten moment jest uzdrawiający.
Niedawno miałam taką sesję podczas której na stole leżała kobieta, która uśmiechała się cały czas. Przyszła chwila, w której wiedziałam, że muszę zmienić muzykę i wbić jej łokieć w klatkę piersiową.
To nie są myśli z głowy, to się po prostu WIE. Przychodzi TA CHWILA. Jakby powiedział psychoterapeuta „dostępnymi narzędziami odsunęłam obrony tej kobiety”, ona mi zaufała i pojawił się oczyszczający płacz dziecka.

Wśród terapeutów jest takie powiedzenie, że jeżeli psychoterapia byłaby rzucaniem do celu, to w dużej części tego procesu możesz trafić w dwójkę, w czwórkę czy szóstkę i to będzie leczące. Sam fakt, że osoba podjęła decyzję, że chce coś zmienić w swoim życiu jest leczący. To, że jest w empatyczny sposób słuchana, uczy się ogarniać swojej wewnętrzne doświadczenia mówiąc o nich jest leczące.
Ale jest taki moment w tym procesie, że musisz trafić w dziesiątkę. Terapeuta czasami długo pracuje na to, żeby potem powiedzieć jedno zdanie do pacjenta, które ma moc wywoływania zmiany. Te zdania mogą brzmieć banalnie, ale w określonej relacji moją taką moc, jak ruch o którym Pani mówiła. Coś głębokiego uruchamiają.
To jest wypadkową wielu rzeczy: relacji, momentu i tego, że na głębokim poziomie jest porozumienie, które umożliwia rzucenie do tarczy tak, żeby trafić w dziesiątkę. Jednym precyzyjnym ruchem. W tym kluczowym momencie to jest konieczne.
I terapeuta nie może się bać tego zrobić, ale musi też mieć dużo wiedzy, doświadczenia i intuicji, żeby to zrobić w odpowiednim momencie. Musisz być czujny i napięty jak zwierzę i we właściwym momencie wykonać skok. Często jest tylko jedna szansa i trzeba zrobić to dobrze. Czasem zależy od tego powodzenie terapii.

Brzmi to jak instrukcja do sesji MA-URI. My używamy odpowiedniego dotyku w odpowiednie miejsce w odpowiednim momencie, muzyki, słów, zdań, dźwięków, zapachów i wielu jeszcze niecodziennych narzędzi do stworzenia tego czegoś, co trafi w dziesiątkę.
Nie można tego nauczyć się po przeczytaniu podręcznika.
Myślę, że akurat tego w ogóle nie można się nauczyć. Moim zdaniem to wynika z wewnętrznej wrażliwości i z doświadczenia. Jestem głęboko przekonana, że jest to leczące. Mają to wielcy szamani, wielcy lekarze i charyzmatyczni terapeuci.

Czyli nie chodzi o to, żeby pomagający był miły.
Czasem nawet może wydawać się, że to co robi terapeuta jest bezwzględne.
Pacjent, który jakoś w życiu się broni przed trudnymi uczuciami, w terapii w pewnym momencie bronić się nie może. Zostają storpedowane możliwości obrony i w końcu te uczucia się odblokowują. A to kontaktuje z wielkim cierpieniem.
Jednak z drugiej strony ten ból i cierpienie pacjent permanentnie w sobie ma. Czy my się tym zajmujemy czy nie. Trauma i związane z nią napięcie produkuje masę problemów w jego życiu i uniemożliwia bycie szczęśliwym. Więc zająć się tym, jest gestem miłości.
Relacja oparta na miłości jest podstawowym warunkiem skutecznej psychoterapii.

Nasza praca może mieć więcej wspólnego niż podejrzewałam! Różni się rodzajem używanych narzędzi. I dla jednych bardziej skuteczne będą Pani narzędzia, dla innych moje.
Też o tym myślałam.

Zna Pani MA-URI, gdzie go pani uplasuje na mapie z psychoterapią i pracą z ciałem?
Dla mnie to jest praca na poziomie, który nazwałabym duchowym. To, co robi się na przykład na zajęciach lowenowskich w pracy z ciałem jest komplementarne z psychoterapią.
A MA-URI nie jest komplementarne z psychoterapią. Jest piętro wyżej. Dla mnie dotyczy innego, głębszego obszaru. MA-URI nie odpowiada powszechnemu wyobrażeniu o tym na czym polega masaż. Większość ludzi myśli o masażu jako o doświadczeniu  fizycznym, rehabilitacyjnym. To ma się nijak do MA-URI.

MA-URI jest na tyle pojemne, że mieści w sobie i masaż fizyczny i pracę emocjonalną i uzdrawianie duchowe. Podczas sesji dzieje się to, na co gotowa jest osoba, która przyszła do nas.
W psychoterapii jest podobnie. Gdyby ktoś próbował opisać to, co się dzieje w procesie psychoterapeutycznym, zrozumieć na czym to polega, to byłoby bardzo trudne. Bo za każdym razem polega na czymś innym. I tak jak Pani mówi, to stanowi odpowiedź na wewnętrzne potrzeby osoby.
Jest jakiś głęboki głód, z powodu którego ktoś przychodzi do drugiego człowieka po pomoc. To co jest fundamentalne między lekarzem a pacjentem, Panią a Pani klientami, a mną i moimi pacjentami to, że osoba która udziela pomocy musi mieć wewnętrzny zmysł. On pozwala rozpoznać co jest podstawowym obszarem tego głodu i zareagować. I w najgłębszym momencie, kiedy jesteś odsłonięty i bezradny dotyka twojej rany z miłością. Ma to ogromną moc!

I znowu brzmi jak z podręcznika MA-URI!

*dr Martyna Goryniak – psychoterapeutka i trenerka certyfikowana przez Polskie Towarzystwo Psychologiczne. Pracuje w podejściu psychodynamicznym. Przyjmuje pacjentów w Laboratorium Psychoedukacji w Warszawie i w Ośrodku Psychoterapii Natolin.


 

 


No Comments

Post a Comment